piątek, 17 sierpnia 2018

Koncert Eda Sheerana w Warszawie

11.08.2018 był dniem, na który czekałam bardzo długo, ale którego jednocześnie niesamowicie się bałam. Dzień koncertu Eda Sheerana na Stadionie Narodowym. Bilet udało mi się w kupić w zeszłym roku po kilkugodzinnej walce z serwerami eventimu (oraz innymi chętnymi), ale potem pojawił się problem dojazdu ze Śląska do Warszawy. Ostatecznie zdecydowałam się na podróż autokarem SmokTicket i powiem szczerze, że jestem bardzo zadowolona. Wszystko było zaplanowane i dopięte na ostatni guzik, a ja czułam się o wiele pewniej niż gdybym jechała pociągiem i musiała przesiadać się gdzieś na wsi.
Na miejsce dotarłam około 15:00 i ustawiłam się w długaśnej kolejce do bramy. Mniej więcej równo o 16:00 zaczęto nas wpuszczać. Kontrole przy wejściu nie były zbyt rygorystyczne - jeśli ktoś się postarał, mógł wnieść parasol i inne zabronione w regulaminie przedmioty, a nakrętki z butelek większość chowała po kieszeniach. Ja nie natknęłam się na żadne problemy, wręcz przeciwnie - kilkakrotnie kontrolujący poszli mi na rękę, jeśli coś było nie tak, jak powinno. Ceny jedzenia, picia oraz koncertowych gadżetów na miejscu powalały i dobrze, że wcześniej sama internetowo zrobiłam sobie koszulkę z grafiką koncertową (i zapłaciłam 55 zamiast 120 zł). Szybko weszłam na płytę i przeżyłam niemały szok - byłam całkiem blisko sceny (około 50 metrów). W pewnym momencie wszyscy siedzący wstali i pognaliśmy w stronę sceny - a do koncertu było jeszcze sporo czasu! Bo tej zmianie lokacji, byłam jakieś 30-40 metrów od sceny, więc było to naprawdę blisko!


O godzinie 18:00 pojawił się pierwszy z supportów - zespół BeMy. Nigdy o nich nie słyszałam, ale ich muzyka bardzo przypadła mi do gustu i w wolnej chwili na pewno spróbuję się z nią bliżej zapoznać.


Niestety, chłopaki występowali tylko przez 20 minut, zaśpiewali około 5 piosenek. Po nich na scenę wszedł Jamie Lewson, znajomy Eda, wraz ze swoim zespołem. I tu... nie było już tak fajnie. Panom jakoś nie udało się rozkręcić publiczności, wśród której szał zapanował już godzinę później...


Pojawiła się wtedy bowiem Anne-Marie. A my chyba sami siebie nie poznawaliśmy. Piosenkarka aż wzruszyła się naszym entuzjazmem oraz zaangażowaniem w każdy z jej utworów. Bardzo dobrze traktowała nas, jako widzów, a my odwdzięczyliśmy się tym samym. 


Po 20:30 na ekranach pojawił się pewien miły rudzielec, dla którego wszyscy tu przyjechali. Jeszcze zanim wszedł na scenę, stadion eksplodował, a my zostaliśmy prawdopodobnie najgłośniejszą publicznością na trasie. Ed wykonał większość swoich największych hitów (lista poniżej), przeplatając je zabawnymi komentarzami. Niesamowite było to, ile emocji potrafi wzbudzić w nas jeden Brytyjczyk grający na gitarze. Zobaczenie fenomenu zapętlenia dźwięku (którego wtedy jeszcze nie rozumiałam, a który został wyjaśniony w biografii Sheerana) na żywo było czymś genialnym. Cały koncert wywołał we mnie tyle uczuć, że co jakiś czas musiałam sobie przypominać, że rzeczywiście tam jestem, a to nie sen. Zdarłam sobie gardło krzycząc i śpiewając. Nagle przestały istnieć kompleksy, talenty, uprzedzenia i pierwsze wrażenie - cały stadion połączył się dzięki miłości do pewnego niepozornego rudzielca. W dodatku, zaplanowana akcja na piosenkę Perfect odniosła sukces, mimo że wywarła chyba większe wrażenie dla jej uczestnikach niż samego jej adresata.

Mimo nieciekawych prognoz pogody, padać zaczęło dopiero na ostatniej piosence. Na szczęście! Od razu wiedzieliśmy bowiem, że nie mamy co liczyć na zasunięcie dachu, więc przez cały koncert żyliśmy w lęku przed ulewą. Ta jednak złapała nas właściwie podczas powrotu do naszych środków transportu. Bezpiecznie udało mi się wrócić do domu, ale potem przez długi czas nie umiałam zmrużyć oka. Czy to wszystko wydarzyło się naprawdę?

 

Lista utworów zagranych i zaśpiewanych przez Eda:
Castle on the Hill
Eraser
A Team
Don't/New Man
Dive
Bloodstream
Happier
Tenerife Sea
Galway Girl
Feeling Good/I See Fire
Thinking Out Loud
One/Photograph
Nancy Mulligan
Sing
Shape of You
You Need Me
Ines de Castro

Recenzja #174 - Najważniejsza motywacja - Przyczynowy anioł - Hannu Rajaniemi


Recenzja #173 - Nieznane uniwersa - Inne światy - Chutnik, Dukaj, Jadowska, Kańtoch, J.Małecki, Mróz, Orbitowski, Szmidt, Zielińska, Żulczyk

Recenzja #172 - Najlepsza drużyna - Wyśniona jedenastka - Paweł Fleszar



Review #169, #170, #171 - Manga is also a book - Sherlock - Steven Moffat, Mark Gatiss, Jay.

sobota, 4 sierpnia 2018

Recenzja #163 - Czyja będę? - Niczyja - Anna Crevan Sznajder

I nieważne, czy znacie się sto lat, czy pięć minut. Czy wiesz o nim wszystko, czy nic. Jeśli to jest ten właściwy klocek, to wskoczy tam, gdzie trzeba. Wiesz to czasami po jednym spojrzeniu, po jednym słowie. Masz tę pewność.
Szablon stworzony przez Blokotka. Wszelkie prawa zastrzeżone.