Jak Remigiusz Mróz sprawdził się w roli skandynawskiego debiutanta?
Opis fabuły
Wyspy Owcze to pozornie najbezpieczniejsze miejsce na świecie, gdzie od lat 80. ubiegłego wieku nie popełniono przestępstwa. Wszyscy wszystkich znają, Farerzy żyją spokojnie przejmując się tylko napływem turystów, rybami i odpowiednią ilością alkoholu dostarczaną do organizmu. Pozornie każdy każdemu ufa, ale jak w każdej małej, zamkniętej społeczności, ludzie kryją sekrety i wzajemną niechęć. Pewnego dnia wszystko przewraca się do góry nogami. Znika bowiem nastolatka, a poszukiwania zorganizowane przez Farerów nie przynoszą rezultatów. Czyżby społeczność Vestmanny miała poznać smak zbrodni, która wstrząśnie Wyspami Owczymi?
Opinia
Na samym początku ustalmy sobie dwie rzeczy, ok? Po pierwsze, wiem, że jest to książka Remigiusza Mroza napisana pod pseudonimem. Nie będę roztrząsać tego, jak dokładny research zrobił ani dlaczego użył innego nazwiska. Na to będzie inny post poświęcony całej jego twórczości, kiedy już przeczytam wszystko jego autorstwa dostępne na rynku. Po drugie więc podejdę do tej książki jak do debiutanckiej powieści jakiegoś Skandynawa. Bez uprzedzenia, że to Mróz, bez porównywania. Po prostu, recenzuję powieść Ove Løgmansbø a nie Remigiusza Mroza.
Trzecioosobowy narrator towarzyszy poszczególnym bohaterom, dzięki czemu czytelnik wie więcej i zdobywa niektóre informacje wcześniej niż kluczowe postacie. Podobało mi się, że wątki łączyły się ze sobą, przeplatały i zazębiały. Bardzo przydatne były także data i godzina na początku każdego rozdziału.
Bohaterowie mają imiona typowe dla Skandynawii - te różne ciekawe znaczki i tak dalej są bardzo zastanawiające. Oprócz kilku głównych bohaterów, mamy wiele postaci pobocznych, których pojawienie się miesza w całej sprawie. W pewnym momencie wszyscy mieszkańcy Wysp Owczych wymienieni w powieści zaczynają się mylić, ale na szczęście z kontekstu można łatwo wywnioskować, kto jest kim. Hallbjørn, główny bohater wydawał mi się straszną niedorajdą życiową. Może i miał instynkt, może i był żołnierzem i dużo przeszedł w życiu, ale takiego nieudacznika w postaci głównego bohatera dawno nie spotkałam. Za to Katrine... trochę lekkomyślna, ale ogółem dość rozgarnięta osóbka, więc do jej kreacji nie mam większych zastrzeżeń. W sumie to spoko kobitka, można by kolokwialnie powiedzieć.
Umiejscowienie akcji w zamkniętej, pozornie niezwykle bezpiecznej społeczności, jest zabiegiem bardzo interesującym. Przez to książka różni się od wszystkich kryminałów, w których ze środka wielkiej metropolii znika nastolatka, a takich zniknięć jest kilkanaście tysięcy rocznie. Tutaj wszystkie brudy pierze się za zamkniętymi drzwiami. To właśnie te brudy wychodzą na wierzch, gdy rozpoczyna się dochodzenie. A ono samo w sobie również jest ciekawe. Bohaterowie nie krążą bezładnie po Vetsmannie i nie otrzymują informacji podanych na tacy. Do wszystkiego docierają powoli, po kolei na podstawie nieźle rozwiniętej dedukcji i sensownie prowadzonych konwersacji z członkami społeczności. Urzekło mnie przedstawienie typowo farerskiego podejścia do świata. Z kart powieści bije spokój, nieprzejmowanie się niczym, proste życie pozbawione zmartwień.
Autor wplótł w dialogi farerskie słownictwo oraz elementy kulturowe. Ładnie pokazana została chęć niepodległości mieszkańców Wysp Owczych oraz różnice między nimi a Duńczykami. Język użyty w powieści jest dość prosty, ale nad niektórymi zdaniami trzeba się zastanowić, by poprawnie je zinterpretować. Nie ma tu wielu wulgaryzmów, powieść została też dobrze zredagowana.
Polecam tę książkę każdemu, kto szuka mocnych wrażeń, lubi zaskakujące zakończenia i dobre kryminały.
Ines de Castro
Za możliwość lektury dziękuję Grupie Wydawniczej Publicat
O! Po recenzji widzę, że to chyba książka dla mnie! Wpisuję na listę 😊
OdpowiedzUsuń