Istnieje tyle ścieżek, ilu wędrowców.
Wschód nie może spotkać się z Zachodem. To przykazanie Maarianów, żeglarzy mogących przemierzyć Bezkresne Morza aż do Mrocznych Wybrzeży. Co jednak się stanie, gdy jedna z nich złamie tę jedną najważniejszą regułę? Nagle cały jej świat znajdzie się w niebezpieczeństwie. Teriana zostanie postawiona przez najtrudniejszym z wyborów: chronić rodzinę i załogę, czy brnąć w uparte w to, że po drugiej stronie morza nic nie ma. Po podjęciu decyzji, dziewczyna podpisuje umowę z... samym diabłem? Legat Marek w oczach tłumu na pewno niewiele się od niego różni. Jak zakończy się wspólna wyprawa tych dwojga i celendorskiej armii na Mroczne Wybrzeża?
Opinia
Zauważyłam, że ostatnio w modzie są morskie lub pirackie powieści dla młodzieży. Jako miłośniczka kapitana Jacka Sparrowa nie mogę narzekać, a kolejną książką w tej tendencji są niewątpliwie Mroczne wybrzeża. Autorkę możemy kojarzyć już z serii Trylogia Klątwy, ale tutaj wkraczamy w zupełnie nowy świat i odkrywamy go od podstaw.
Ponumerowane rozdziały zostały opatrzone imionami: Teriana lub Marek i różnią się one tym, do czyich myśli ma dostęp trzecioosobowy narrator. Na początku ten podział był wręcz niezbędny, by zrozumieć genezę wyprawy. Później jednak różnice między sposobem myślenia i działania bohaterów stopniowo się zacierają i właściwie pozostaje bez różnicy, czyim imieniem był opatrzony rozdział.
Teriana to jedna z najważniejszych osób na statku, ale dotychczas była kontrolowana przez matkę i każdą wolną chwilę poświęcała na to, jak uciec spod czujnego oka rodzicielki. Nie zawsze było to łatwe, a sprawy są jeszcze trudniejsze, gdy to dziewczyna musi stanąć za sterami i poprowadzić swoją załogę w towarzystwie wrogiej armii na, dosłownie, drugi koniec świata. Ten sprawdzian dojrzałości jest dla niej niezbędny, ponieważ dociera do niej, że nie zawsze mama powie jej, co robić, a czego nie. Teriana musi podjąć straszne wybory, wykazać się sprytem oraz umiejętnościami żeglarskimi. Ale przecież jest Maarianką. Walecznej młodej piratce towarzyszy legat najbardziej brutalnego, ale jednocześnie najbardziej wsławionego, Trzydziestego Siódmego Legionu - Marek. I w tym momencie można zacząć wydawać z siebie ochy i achy, bo Marek to uosobienie tego typu faceta, który czytelniczki chcą w literaturze. Młody, przystojny, wysportowany, z mroczną tajemnicą, a w dodatku zbuntowany przeciwko systemowi, któremu jednocześnie jest poddany. Czytelnik może obserwować, jak zmienia się podejście legionisty zarówno do Teriany oraz do Imperium, ale także do wierzeń i kultury Zachodu.
Z opisu można wnioskować, że będziemy mieli tu do czynienia z powieścią przygodową - daleka wyprawa, niebezpieczeństwa oraz tajemnica, której przez wieki strzegł jeden lud. Połączenie dwóch światów, wschodniego i zachodniego, może okazać się tragiczne pod względem ekspansji, ale wymieszania kulturowego, co nie zawsze jest uważane za pozytyw. Autorka bardzo mocno czerpała z historii i struktury społeczeństwa starożytnego Rzymu, co otwarcie przyznaje. Mimo że na początku trochę mnie to denerwowało ("w końcu Jensen mogłaby wymyślić coś swojego!"), to później przywykłam i starałam się czerpać przyjemność z tego, że niektóre terminy nie są dla mnie obce. Otaczający bohaterów świat nie zostaje przedstawiony i objaśniony czytelnikowi przez narratora, ale dopiero spotkanie Teriany i Marka generuje szereg opowieści i dyskusji o zwyczajach panujących w Imperium oraz wśród Maarianów. Ale jeszcze nasunęli się mi tu główni bohaterowie to powiedzmy sobie szczerze: powieść dla młodzieży bez wątku romantycznego? Nie może być! Mroczne wybrzeża nie odstają od tego schematu, ale romans tutaj zakrojony jest na mniejszą skalę, rozwija się powoli i delikatnie - tak że czytelnik wie, że coś romantycznego będzie, ale trzeba na to poczekać.
Dobrą chwilę zajęło mi "wgryzienie się" w powieść, przyzwyczajenie do stylu autorki oraz zrozumienie funkcjonujących w tym świecie mechanizmów. Na szczęście im dalej w las (a właściwie w morze), tym lepiej. Oprócz barwnych opisów mamy tu świetne poczucie humoru oraz zderzenie dwóch światów, które nie wiedziały o sobie nawzajem. Również okładka przyciąga wzrok, a barwy w tle przechodzą między sobą tak płynnie, jak w oczach Maarianów. Żałuję jedynie, że nie ma tu mapki, na której można by śledzić przebieg wyprawy.
Mroczne wybrzeża na pewno nie staną się moją ulubioną książką wszech czasów, ale chętnie wrócę do Teriany i Marka, gdy będzie taka możliwość. Opowieści z morzem w tle, z wieloma przygodami i szczyptą romansu to zdecydowanie moja bajka a ci, którzy również przepadają za tymi elementami na pewno się nie rozczarują.
Ines de Castro
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz