niedziela, 29 października 2017

Konkurs #1 - Dance, Sing, Love

Cześć!
Przygotowałam dla Was konkurs w związku z otrzymaniem dodatkowego egzemplarza książki Dance, Sing, Love od wydawnictwa Editio. Przed wzięciem udziału w konkursie proszę Was o zapoznanie się z regulaminem.

Regulamin konkursu
1. Organizatorem konkursu jest blog Świat Książkoholiczek.
2. Nagrodą główną w konkursie jest egzemplarz bezpłatny (oznaczony pieczątką) powieści Dance, Sing, Love z autografem autorki.
3. Fundatorem nagrody głównej jest wydawnictwo Editio.
4. Konkurs trwa od 29.10.2017 do 05.11.2017, do końca dnia.
5. Aby wziąć udział w konkursie należy zgłosić się w komentarzu pod postem konkursowym według wzoru i udzielić odpowiedzi na pytanie.
6. Zwycięzca zostanie wyłoniony drogą losowania i otrzyma informację o wygranej mailem. Wyniki pojawią się też na Instagramie oraz fanpage bloga.
7. Zwycięzca ma 3 dni od ogłoszenia wyników na podanie adresu do wysyłki. Jeśli tego nie zrobi, zostanie wyłoniony kolejny zwycięzca.
8. Koszty wysyłki ponosi organizator konkursu.
9. Aby otrzymać dodatkowe losy, należy:
Polubić na stałe stronę Świat Książkoholiczek na Facebooku
Zaobserwować na stałe Instagrama magnificent_lpsoldier
Obserwować bloga Świat Książkoholiczek
*osoby, które obserwują/lubią którąś z wymienionych rzeczy tylko czasowo, na konkurs, zostaną zdyskwalifikowane przy kolejnym konkursie*
10. Model zgłaszania się i pytanie konkursowe
Pytanie: Co jest Twoją największą pasją i dlaczego? (maksimum 5 zdań)
Model zgłaszania się:

Zgłaszam się!
Adres email:
Odpowiedź na pytanie:
Obserwuję bloga jako:
Obserwuję Instagrama jako:
Lubię stronę na Facebooku jako:
Za całkowicie wypełniony powyżej model, uczestnik otrzymuje 4 losy (zgłoszenie się, obserwacja bloga, obserwacja Instagrama, polubienie na Facebooku.


Powodzenia!
Ines de Castro

Spojrzenie na scenę #2 - Cholonek

Tym postem chciałabym zacząć nowy dział na blogu, który poświęcony będzie przedstawieniom teatralnym. Mam zamiar częściej odwiedzać teatry, głównie w ramach wycieczek szkolnych, więc uważam, że mogę podzielić się z Wami moimi przemyśleniami na temat występów. Zapraszam!

26 października pojechałam z klasą do Katowic, by w Teatrze Korez zobaczyć przedstawienie zatytułowane Cholonek, którego reżyserem jest Robert Talarczyk. Jest to oczywiście inscenizacja powieści Janosha Cholonek, czyli dobry Pan Bóg z gliny. Teatr Korez jest małym teatrem, jest tam jednak przytulnie i kameralnie. Mieliśmy dostęp do szatni, a przedstawienie zostało wystawione w niewielkiej sali. Z tego, co widziałam, to niektóre osoby musiały siedzieć na schodach, bo zabrakło dla nich krzesełek. Jest to lekkie niedopatrzenie ze strony organizatorów - powinni sprzedać tyle biletów, ile jest miejsc, a nie więcej, by takie sytuacje się nie zdarzały.
Przed rozpoczęciem występu, Mirosław Neinert, aktor grający Świętka, opowiedział co nie co o Janoshu i jego książce, która stała się podstawą tego spektaklu. A później ruszyła "karuzela śmiechu". Akcja toczy się na Śląsku, w jednym z familoków, gdzie rodzina Świątków dyskutuje o wydaniu córek za mąż. I tak oto Michcia wychodzi za Cholonka, a 29.02 po posmarowaniu stóp kremem Nivea (który jest dobry na wszystko) rodzi im się bajtel, mały Adolf. Tekla natomiast zostaje wydana za specjalistę od lewatywy, z którego umiejętności skorzystała także pani Świątkowa. Po tym, jak prawie cała widownia płakała ze śmiechu, spektakl wszedł w neutralną fazę, która w momencie rozpoczęcia wojny przeistoczyła się w tragedię. Aktorom znakomicie udało się zagrać na emocjach widzów, nie pamiętam, kiedy targały mną tak sprzeczne uczucia w tak krótkim czasie.


Aktorzy posługiwali się gwarą śląską, ale osoby nieznające jej również zrozumiały, o co chodziło w danej scenie. Dzięki temu zarówno Ślązacy, jak i "gorole" mogą czerpać maksimum przyjemności z oglądania przedstawienia. Główny element scenografii stanowił ogromny kredens, a także stół, krzesła, kołyska i drobniejsze akcesoria. Nie było ich zbyt dużo, ale i tak znakomicie oddawały one klimat dawnego Śląska - niedopasowane krzesła i taborety, mała ilość naczyń i sztućców... Wszystko to idealnie złożyło się na pełnowymiarowy obraz życia w familokach. Aktorzy wykazali się dużym profesjonalizmem, nie wchodzili w interakcje z publicznością, tylko grali swoje. Żyli tym spektaklem, genialnie wczuwali się w rolę. Jedynym zakłóceniem było głośne "o jeez" z widowni, przez co Grażyna Bułka (aktorka grająca Świętkową) wybuchnęła gromkim śmiechem. Na szczęście wszystko to udało się obrócić w element spektaklu i wyjść z niekomfortowej sytuacji obronną ręką. Oprócz zbyt małej ilości krzesełek dla publiczności, wszystko było naprawdę dobrze zorganizowane. Nie pomyślałabym, że w takiej małej, kameralnej sali można odegrać pełnowymiarowe przedstawienie, dostarczając widzom ogromnych wrażeń. Muszę się jednak "doczepić" do projektora - siedząc na drugim końcu sali niestety nie widziałam wyświetlanych dodatkowych opisów.


Podsumowując, pragnę wszystkich zaprosić na ten spektakl, bo uwierzcie mi, że warto. Naprawdę nie dziwię się, że Cholonek już od 2004 roku bawi polską i międzynarodową publiczność, a Janosh wzruszył się, oglądając to przedstawienie. Dodam również, że prawdopodobnie można gdzieś znaleźć nagrany ten spektakl, gdyż aktorzy wystawiali go dla teatru telewizji. Ja na pewno jeszcze kiedyś zobaczę Cholonka, nie ważne czy na żywo, czy w internecie!
Ines de Castro
PS Pamiętajcie, z niczego nie ma nic!

sobota, 28 października 2017

21. Międzynarodowe Targi Książki w Krakowie

28 października 2017 roku wybrałam się z tatą do Krakowa, by uczestniczyć w Targach Książki. Przygotowałam się do nich, zabierając ze sobą ogromną walizkę z powieściami, która okazała się pomocna w torowaniu drogi. Niestety, całość imprezy przypominała jeden ogromny spęd bydła...
Na Targi dotarliśmy jeszcze przed oficjalnym startem, ale nie okazało się to zbytnio pomocne w uniknięciu choć części kolejek. Weszliśmy bez problemu, jako blogerowi udało mi się zdobyć wcześniej bezpłatną wejściówkę. 
Od razu ruszyłam w stronę sali, gdzie miało się odbyć spotkanie z E.E.Schmittem. Tłumy były ogromne, a przed wejściem ciągnęła się kolejka, która została ustawiona także w sali. Na staniu tam spędziłam około 3 godziny (poznałam za to przemiłą panią, która doradziła mi trochę w wyborze studiów), przez co przepadły mi kolejne spotkania, na których w zdobywaniu autografów wyręczył mnie tata. Udał się on do Jacka Łukawskiego (autografy na książkach: Krew i stal oraz Grom i Szkwał) oraz Kasi Haner (podpisała ona trylogię o Morfeuszu), do której potem udało mi się dobiec i zrobić z nią zdjęcie. 

  

  


Co do Schmitta... nie wiem, dlaczego to wszystko tak długo trwało. Ja spędziłam z pisarzem około 2 minut, w ciągu których wypowiedziałam może 2 zdania. Okazało się także, że autor nie mówi po angielsku i potrzebny był tłumacz, którego obecność na szczęście zagwarantowało wydawnictwo. W dodatku autorowi nie można było robić zdjęć, o czym dowiedziałam się po zrobieniu poniższego. Schmitt podpisał mi (po francusku) Noc ognia, a ja pognałam na stoisko Helionu. 

 

Tam zrobiłam sobie już wspomnianą wcześniej fotkę z K.N.Haner oraz porozmawiałam z Laylą Wheldon, która podpisała dwa egzemplarze pierwszego tomu Dance, Sing, Love

 

 

Po zapakowaniu podpisanych książek do walizki, rozdzieliłam się z tatą i poszłam na stoisko Filii, gdzie zakupiłam Większość bezwzględną oraz Art&Soul i stanęłam w uroczej kolejeczce do Alka Rogozińskiego i Magdy Witkiewicz, którzy promowali swoją wspólną książkę, czyli Pudełko z marzeniami (które kupił mi tata, bo na targach było dostępne przedpremierowo w niewielkiej liczbie egzemplarzy). Okazało się, że Alek mnie nie pamięta, ale w związku z tym, że go na tym przyłapałam, napisał mi uroczę dedykację i teraz już mnie kojarzy.

 

 

Następnie udałam się na stoisko Gandalfa, gdzie książki podpisywał Andrzej Pilipiuk. Udało mi się być tam dość wcześnie, jeszcze przed autorem, więc kolejka nie była długa. Pisarz okazał się bardzo osobliwym człowiekiem, a moją opinię na temat jego twórczości być może poznacie w 2018 lub 2019 - mam zamiar przeczytać podpisany przez niego egzemplarz Wilczego leża.

 

Kolejną osobą na mojej liście spotkań był Jakub Ćwiek na stoisku SQN. Wcześniej kupiłam tam Grimm City. Bestie i dzięki temu mogłam zdobyć w niej autograf autora. Dedykacja, w formie kwiatuszka była odpowiedzią na moją prośbę o coś ładnego.


 

Następnie pognałam szybko do Melissy Darwood, która miała odłożony dla mnie egzemplarz Luonto oraz 2 cudowne, drewniane zakładki. Wszystko zostało podpisane, a ja spędziłam z autorką kilka bardzo miłych chwil.

  

Gdyby było mi mało SQN, wróciłam tam na sesję autografową Anety Jadowskiej oraz ilustratorki jej książek, Magdy Babińskiej. I ojej, jak ja kocham te podpisy w Akuszerze bogów! Było tam naprawdę uroczo i sympatycznie, a okazało się, że Aneta kojarzy mojego bloga.

 

Następnie udałam się na stanowisko Filii, gdzie książki podpisywała B.C.Cherry i przyznaję, że było to jedno z najlepszych spotkań. Autorka okazała się bardzo ciepłą i serdeczną osobą, a ja na spokojnie mogłam sobie z nią porozmawiać po angielsku (w tym wypadku tłumacza nie było, przez co osoby nieznające języka miały trochę trudności). Podpisała ona wcześniej kupiony przeze mnie egzemplarz Art&Soul, który mam zamiar przeczytać w przyszłoroczne wakacje.

 

W końcu ruszyłam pod salę Wiedeń A, pod którą rozpętało się coś czego nigdy nie zapomnę. W sali siedział Remigiusz Mróz, a kolejka ciągnęła się przez prawie całą długość EXPO. Po 2 godzinach stania, okazało się że można wnosić maksymalnie 2 książki... A ja w walizce miałam ich 20. Myślałam, że umrę ze wstydu i złości, gdy ludzie patrzyli na mnie jak na potłuczoną, gdy próbowałam to wszystko upchnąć. Dzięki tacie miałam całkiem niezłą pozycję w ogonku, ale i tak staliśmy tam w sumie 3 lub 4 godziny. W kolejce poznałam przemiłą Anię, również mrozoholiczkę, z którą czas mijał trochę szybciej. Gdy w końcu dotarłam do mojego ulubionego autora, dałam mu do podpisu 3 książki: Inwigilację, Oskarżenie oraz W cieniu prawa, które miało być prezentem dla mojej cioci (która, jak się okazało, nazywa się tak samo jak mama Remigiusza; zapomniałam o zrobieniu zdjęcia autografu). Po ostatnim zdjęciu z autorem mogłam w końcu wrócić do domu, zmęczona, lecz usatysfakcjonowana jak rzadko kiedy.

  

Ludzie na Targach Książki w Krakowie to istne szaleństwo. Jest ich mnóstwo i zachowują się tak, jak tego doświadczyłam - niektórzy blogerzy roszczą sobie prawo do bycia pierwszymi w kolejce, nie obywa się też bez przepychanek. To, co się tam działo stanowiło idealny materiał na mój amatorski reportaż, który napisałam. Gdy ktoś jednak zapyta mnie, czy jeszcze wybiorę się do Krakowa, odpowiem: tak. Dla mniejszej ilości autorów, z mniejszą ilością książek. Wiem teraz, co to znaczy targowe szaleństwo i zobaczymy co za rok zaoferuje Kraków.
W międzyczasie odebrałam też kilka egzemplarzy recenzenckich i oczywiście wydałam fortunę na nowe książki i torby, wszystkie zdobycze możecie zobaczyć poniżej.


  

*mimo że na targach rozdałam mnóstwo wizytówek w związku ze spotkaniami z autorami i wydawcami, nie przyniosło to żadnego efektu, jeśli chodzi o nowe współprace. Przyznaję jednak, że jestem dumna ze swojej marki i nadal będę dumnie reprezentowała swojego bloga. Czy to z wizytówkami, czy z czymś innym.
Ines de Castro

sobota, 7 października 2017

Spojrzenie na scenę #1 - Fahrenheit 451

2 października 2017 pojechałam z moimi kolegami z liceum do Chorzowa, by zobaczyć sztukę zatytułowaną Fahrenheit 451. Był to spektakl na podstawie książki Ray'a Bradbury'ego wystawiany w języku angielskim przez aktorów z TNT Theatre Britain, a my oglądaliśmy go na żywo w Chorzowskim Centrum Kultury.


Guy Montag jest strażakiem, którego zadaniem w dystopicznych Stanach Zjednoczonych jest palenie książek. Literatura, tak jak samodzielne, krytyczne myślenie, są zakazane, a strażacy mają zajmować się egzekwowaniem tego prawa. Guy lubi swoją pracę, lubi świat, w którym żyje - świat pełen przemocy, gdzie źródło rozrywki stanowi telewizja, a rodzina jako jednostka społeczna zanika. Pewnego dnia, gdy słyszy od swojej sąsiadki pytanie Czy jesteś szczęśliwy?, jego życie się zmienia. Nic już nie będzie takie, jak wcześniej.


Gdy dowiedzieliśmy się, że mamy oglądać spektakl w języku angielskim, byliśmy tym faktem mocno zdezorientowani. Na szczęście, okazało się, że aktorzy wcale nie posługują się wyrafinowanym słownictwem, a wyrazy związane z dystopijnym światem autora dają się zrozumieć dzięki kontekstowi wypowiedzi. Mnie, jako osobie z dość dobrym angielskim oglądanie tej sztuki sprawiło dużo przyjemności. Chyba każdy z nas słyszał o powieści, która opowiada o paleniu książek. Wiadomo, że to właśnie ten wątek zainteresował mnie najbardziej, tak samo jak odkrywanie świata na kartkach papieru przez bohaterów. 


Na uwagę i docenienie zasługuje genialna gra aktorska. Gdybym czytała książkę Bradbury'ego pewnie właśnie tak wyobrażałabym sobie postaci w niej występujące. Aktorzy byli przekonywujący, dzielili się z widzem swoimi emocjami, dzięki czemu doświadczył on tego samego co bohaterowie sztuki. Co ciekawe, na małej scenie było bardzo niewiele rekwizytów. Była za to niesamowita gra świateł i dźwięków, na przykład imitowanie przez bohaterów wozu strażackiego, co robiło piorunujące wrażenie. Na kilka godzin znalazłam się w zupełnie innym świecie, gdzie był śmiech, łzy, lecz nie było samodzielnego myślenia. Właśnie wtedy dotarło do mnie, jak nieszczęśliwi byli ci ludzie, nie mogąc wypowiedzieć się krytycznie na żaden temat. Ja na pewno nie mogłabym tak żyć - nie wytrzymałabym bez książek, bez dzielenia się własnym zdaniem! Sztuka Fahrenheit 451 należy do tych, które budzą w nas emocje i skłaniają do przemyśleń. Jeszcze przez długi czas po końcowych oklaskach zastanawiałam się nad wszystkim, co zobaczyłam i czego doświadczyłam.
Ines de Castro

Szablon stworzony przez Blokotka. Wszelkie prawa zastrzeżone.