Jeśli Ciemność potrafi ostać się Jasności, może to właśnie Mrok powinien przebić jej serce i bez litości ją zniszczyć. Może tak właśnie ma być.
Opis fabuły
Winea trafia na stary kontynent i prawie od razu pakuje się w kłopoty. Okazuje się bowiem, że magia działa tam o wiele potężniej, a wszystkie jej przejawy są od razu tropione. Winea okrywa również dramatyczną prawdę, która krzyżuje powierzone młodej szamance zadania. Tymczasem Noran nie ustaje w próbie wypełnienia zleconego mu zabójstwa, które jest jednak o wiele trudniejsze niż się wydawało. Czy chłopak będzie w stanie pokonać drzemiący w nim Mrok? Czy Światło i Mrok stoczą ostateczną batalię o losy Dwuświata? I po której stronie opowie się wówczas Noran?
Podczas lektury pierwszego tomu Trylogii Mitrys byłam zafascynowana Dwuświatem, jego kreacją i pomysłem autora na stworzenie dwóch kontynentów, które pozornie funkcjonują osobno, ale w najcięższej godzinie zwracają się do siebie nawzajem. Czempion Samaela dostarcza nam nie tylko informacji o dalszych losach bohaterów, ale wzbogaca naszą wiedzę o mieszkańcach Dwuświata i zasadach oraz stosunkach, jakie między nimi panują.
Powieść ponownie została podzielona na dwie dość obszerne części, z których jedna dotyczy Winei, a druga Norana. Na początku i na końcu pojawiły się również zdecydowanie krótsze wstawki, uzupełniające historię. Przyzwyczaiłam się już do tego nietypowego podziału akcji na duże części. Dodatkowo, te wtrącenia, których wcześniej nie rozumiałam, zaczęły odgrywać w historii pewną rolę, dzięki czemu całość nabrała większego sensu. Tak jakby kolejne elementy układanki wskakiwały na swoje miejsce. Wielowątkowość wprowadzająca trochę zamieszania w poprzednim tomie okazała się teraz niezwykle potrzebna, by lepiej zrozumieć role oraz decyzje bohaterów.
Przy końcówce Mroku we krwi Winea stała się bardziej impulsywna i nie zastanawiała się zbytnio nad swoimi decyzjami. Na szczęście było to chyba chwilowe, ponieważ w Czempionie Semaela od pierwszych stron mamy waleczną, ale dość racjonalnie myślącą bohaterkę. Tym razem ogrom mieszanych emocji budził we mnie Noran. Miałam ochotę krzyczeć do niego przez karty powieści, by coś zrobił, lub wręcz przeciwnie. On jednak ma swój plan i chyba nikt nie jest w stanie przewidzieć, co stanie się z naszym skażonym Mrokiem zabójcą.
Autor pokazuje także czytelnikowi, żaden z bohaterów nie jest jednoznacznie dobry lub jednoznacznie zły. Teoretycznie mamy dwie strony: Światło i Mrok, ale czy zawsze trzeba opowiadać się po jednej ze stron? Paweł Kopijer zaburza archetyp fantastycznego świata, w którym dobrzy są dobrzy, a źli są źli. W Czempionie Semaela jest dokładnie widoczny ogromny przekrój postaci o różnych motywacjach. Spotykamy także takie, które nie chcą mieszać się w losy Dwuświata i pozostając w cieniu, nie są poplecznikami ani Światła, ani Mroku.
Pierwszym, na co zwróciłam uwagę podczas lektury były elementy, które średnio podobały mi się w pierwszym tomie. Opisy, które wtedy nie umiały utrzymać mojej uwagi, stały się fascynujące i nie mogłam się od nich oderwać. Chodzi mi tutaj głównie o opisy miast. Mimo że już w pierwszym tomie zwróciłam uwagę na znakomity opis Lwieszna, niczym z najlepsze dark fantasy, tak tutaj otrzymałam jeszcze więcej relacji z innych miejsc w Dwuświecie. Kronogród został przedstawiony w taki sposób, że chciałoby się znaleźć go na mapie i pojechać tam pozwiedzać. To miasto ma w sobie realizm oraz detale rodem ze średniowiecza, które niesamowicie oddziaływały na moją wyobraźnię. Również Tryborg, w którym toczy się jedna ze krótszych wstawek, dał mi wrażenie prawdziwego miasta z walkami na arenie jak za czasów Imperium Rzymskiego. Jako pasjonatka historii, zwłaszcza tej starożytnej i średniowiecznej, nie mogłabym prosić o nic więcej!
Mimo że Czempion Semaela to powieść fantasy, odnalazłam tu zagadki lepsze niż w niejednym kryminale! Prawie zawsze próbuję domyślić się, co stanie się z bohaterami, kogo spotkają na swojej drodze i jak będą powiązani z innymi postaciami. I w tym miejscu oddaję autorowi honory, ponieważ udało mu się mnie zaskoczyć rozwiązaniami niektórych wątków. Znacie to uczucie, kiedy wiecie, że dwie postacie na pewno mają coś wspólnego, a w Waszej głowie roi się od teorii, co to może być? Na to, co przedstawia Paweł Kopijer nie wpadnie nikt, a jest to najlepsze i najbardziej logiczne wytłumaczenie, które idealnie spaja różne wątki.
Bardzo podoba mi się także sposób, w jaki autor operuje językiem. Sprawnie buduje i oddaje charakter, nastrój konkretnych scen. Z łatwością da się przewidzieć, że za chwilę wydarzy się coś emocjonującego, ponieważ fragmenty poprzedzające takie momenty są wręcz “ciężkie” językowo od napięcia. Z drugiej strony, mamy też sceny łagodzące podekscytowanie i emocjonalną ruletkę, w których nie brakuje żarcików i opisu zabawnych nawyków postaci. W opisach i dialogach pojawia się również sporo informacji na temat przeszłości Dwuświata, poszczególnych władców, bitew i bogów. Niewątpliwie przydałoby mi się małe kompendium wiedzy dotyczące tego uniwersum, ale mam nadzieję, że autor zaspokoi mój głód wiedzy w kolejnych powieściach.
Tym razem na okładce pojawił się Noran, a styl grafiki idealnie pasuje do poprzedniego tomu. Aż nie mogę się doczekać, jak cała trylogia będzie wyglądała na półce. Również redakcja i korekta były na dobrym poziomie. Wydaje mi się, że znalazłam jakiś malutki błąd, taki jak brak kropki, ale prawdopodobnie mało kto, oprócz mnie, zwraca na to uwagę.
Podsumowując, mogę z czystym sercem polecić Wam lekturę Trylogii Mitrys. Są to naprawdę porządne książki fantasy, które oferują sobą coś nowego. Powiew świeżości w gatunku oraz brak odstraszającej objętości powinny spodobać się nie tylko “starym wyjadaczom” fantastyki, ale także zupełnym nowicjuszom.
Ines de Castro
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz