wtorek, 3 października 2017

Recenzja #111 - Nowy, młodszy świat - Młody świat - Chris Weitz






Opis fabuły

Minęły już dwa lata od Tego Co się Stało. Tajemnicza choroba wybiła wszystkie dzieci i dorosłych, a pozostali przy życiu nastolatkowie chorują i umierają wraz z osiągnięciem pełnoletności. Młodzież Nowego Jorku podzieliła się na plemiona, w okolicach Placu Waszyngtona działa grupa pod mimowolnym przywództwem Jeffersona, którego brat pada ofiarą epidemii. Pewnego dnia jeden z członków plemienia, Mózgowiec, wpada na trop, który po dogłębnym zbadaniu może dać odpowiedź na pytanie skąd wzięła się choroba, a może nawet pozwoli znaleźć lekarstwo. Z tego powodu grupka nastolatków postanawia wyruszyć na ekspedycję w poszukiwaniu tajemniczego artykułu. W czasie wędrówki zobaczą, jak wygląda życie po apokalipsie, a czytelnik wraz z nimi dostrzeże, do czego zdolni są ludzie na progu śmierci.


Opinia

Ta książka zaintrygowała mnie od samego początku. Miałam nadzieję na dobrą postapokaliptyczną opowieść. A co dostałam? Zaraz się przekonacie.
Historię poznajemy ze strony Jeffersona i Donny. Opowiadają oni na zmianę i różnica w stylu wypowiedzi jest wyraźnie widoczna. Jeff jest bardzo opanowany, a Donna chaotyczna. Gdybyśmy jednak zapomnieli, kto akurat opowiada, wydawnictwo postanowiło nam to ułatwić. Rozdziały Jeffersona są pisane inną czcionką niż te Donny. Na początku myślałam, że to błąd i już myślałam jak będę grzmieć (tak to już jest, gdy się czyta w autobusie o 7:15). Na szczęście po jakimś czasie zorientowałam się, że to właśnie tak ma być. Głównym wątkiem powieści jest oczywiście walka o przetrwanie w Nowym Jorku. Nie obeszło się jednak bez wątku miłosnego (no bo jak to - książka dla młodzieży bez romantyzmu?). Myślę jednak, że jest w tym coś prawdziwego - ludzie na progu śmierci chcą trzymać się życia (parafraza cytatu z Dunkierki). Sama walka o przeżycie jest podzielona na kilka części, takich jak konflikty między plemionami czy struktura społeczeństwa, jeśli można to tak nazwać.


Bohaterowie mają wyraziste charaktery, ale o ich wyglądzie nie wiemy zbyt dużo. Myślę, że jest to zabieg celowy - możemy wyobrazić sobie nas samych jako Jeffa, Donnę, Mózgowca, Szyfon, Petera czy innego bohatera. Moją ulubioną postacią został oczywiście Peter. W znakomity sposób potrafił rozładować emocje między przyjaciółmi i był kolorowym światełkiem w całej tej ponurej beznadziei. Gdybyście szukali dobrego towarzysza wędrówki, która prawdopodobnie skończy się śmiercią, to koniecznie zabierzcie ze sobą czarnoskórego homoseksualistę chrześcijanina 💗. Jefferson przypominał mi trochę moich znajomych płci męskiej - lekko gapowaty, nie wie czego chce. On i Donna są tacy, jak ich sposoby opowiadania. Szczerze, to Jeff też zdobył kawałek mojego serduszka ze względu na japońskie korzenie i przywiązanie do tradycji rodzinnej. Rozpływałam się, gdy machał tym swoim mieczykiem 😂.


Wiele razy spotkaliśmy się już z motywem choroby/zniknięcia dorosłych i pozostawienia nastolatków przy życiu. Jeśli chodzi o brak dzieci, to autor wykazał się sprytem - bohaterowie mają jeden problem z głowy. Świetnie jednak zostało pokazane, co robi młodzież pozbawiona kogoś, kto ustala zasady. Nastolatkowie robią co chcą, zwłaszcza, że ich działanie jest pozbawione konsekwencji. Szczerze, to nie wiem czy wymyśliłabym to lepiej. W świecie skonstruowanym przez Weitza wszystko działa jak w mechanizmie zegarowym - autor zadbał o każdy szczegół. Myślę, że wynika to z jego kariery filmowej. Niestety, muszę powiedzieć o czymś, co bardzo mi przeszkadzało i podejrzewam, że jest to wina wydania oryginalnego, a nie polskiego. Dialogi są bowiem napisane prawie jak w scenariuszu (zdjęcie poniżej). Utrudnia to trochę czytanie i pozostawiło sporo niezagospodarowanego miejsca. Ten fakt ginie jednak przy tym, że lektura tej powieści pozostawia nas z wypiekami na twarzy, non stop coś się dzieje. Objętość tej książki jest, wydaje mi się, idealna jak na młodzieżówkę. Dzięki temu możemy spędzić jeden lub kilka wieczorów na bardzo przyjemnej i emocjonującej lekturze (mi zajęło to troszkę dłużej, bo czytałam tylko w autobusie do i ze szkoły).


Okładka nie pozostawia wątpliwości, że wnętrze powieści porwie nas i zmiecie z powierzchni ziemi. Jest w niej coś magnetycznego, przyciągającego wzrok i podejrzewam, że na półce będzie prezentować się niezwykle ładnie. Tłumaczka poradziła sobie dość dobrze i myślę, że ten przekład można spokojnie zaliczyć do tych udanych. Nie mogę nie wspomnieć o akcji promującej książkę (dzięki temu ocenka skoczyła z 8 na 9). Książkę otrzymałam bowiem w metalowym pudełku wraz z tematyczną koszulką. Był to bardzo miły gest ze strony wydawnictwa Insignis i dziękuję za tę niespodziankę raz jeszcze. Gdyby tylko wszyscy wydawcy tak kochali swoich recenzentów... Może to wydawać Wam się głupie, ale ja naprawdę poczułam się kochana i doceniona. I przede wszystkim, poczułam się tak jak każdy popularniejszy bloger - wszyscy dostali to samo, nie było gadania typu: "Nie wysyłamy tego tytułu", a dwa dni później Instagram tonie w zdjęciach danej książki... Podejście zaprezentowane przez Insignis bardzo mi schlebia a co do koszulki - noszę i będę nosić z dumą! (przy okazji, koszulka jest naprawdę dobrej jakości!).


Polecam tę powieść wszystkim, którzy chcą poczuć niezwykły klimat postapokaliptycznej powieści i zagłębić się z Nowy Jork dręczony chorobą. Jest to bardzo dobra lektura na jesienne wieczory, pozwalająca oderwać się od rzeczywistości i poznać naprawdę świetnych bohaterów!
Ines de Castro

2 komentarze :

  1. Zaciekawiłaś mnie, świetnie napisana recenzja. Być może kiedyś sięgnę po tą pozycję choć to nie mój klimat do końca. :-) Pozdrawiam i obserwuję.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przyznam szczerze że powyższa pozycja mnie zaciekawiła. Choć już wyrosłem z lektur o nastolatkach (starość... już w krzyżu łamie...), to najprawdopodobniej sięgnę po tę pozycję. :)

    apokultura.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Szablon stworzony przez Blokotka. Wszelkie prawa zastrzeżone.