Jean le Flambeur jest tam, gdzie powinni trafiać złodzieje - w więzieniu. A to wszystko przez jeden nieudany skok. Nie spodziewa się jednak, że tajemnicza kobieta z blizną na policzku z celi obok może okazać się jego wybawieniem. Mieli ma bowiem zadanie do wykonania i złodziej jest jej w tym niezbędny. Chęć wypełnienia misji doprowadzi ich aż na Marsa, albowiem nim Jean cokolwiek ukradnie, musi odzyskać coś o wiele cenniejszego. Swoje wspomnienia.
Zaczynałam tę książkę chyba dwa lub trzy razy nim udało mi się ją przeczytać w całości. Jak można zauważyć, rzadko czytam science fiction i powiem szczerze - na początku w ogóle nie wiedziałam co się dzieje, o co tutaj chodzi. Po jakimś czasie przyzwyczaiłam się do miliarda dziwnych pojęć i świata, który jest niby nasz, ale jednak inny.
Książka została podzielona na rozdziały dotyczące Jeana i Mili oraz Isidore'a, a między nimi występują tak zwane interludia. Co ciekawe, narracja pierwszoosobowa została zastosowana tylko w przypadku opisów przeżyć Jeana. W reszcie książki narrator wypowiada się w trzeciej osobie i nie może nim być Jean, ponieważ opisywane są sprawy, o których złodziej nie może wiedzieć. Na pierwszym planie zdaje się być misja zbiegłego więźnia i jego towarzyszki, ale po jakimś czasie ustępuje ona miejsca szukaniu wspomnień Jeana. Dodatkowo można również obserwować rozwijające się relacje między bohaterami. Ponad to, w tle majaczy sprawa piratów gogolowych oraz prowadzonego przez Isidore'a śledztwa.
Zwykle w każdej powieści potrafię odnaleźć jednego bohatera, którego bardzo lubię lub wręcz przeciwnie, kogoś kto wzbudza we mnie po prostu skrajne emocje. Tutaj nie ma nikogo takiego. Jean zdaje się być bardzo tajemniczy i to z nim czytelnik odczuwa najmocniejszą więź, o co zadbał autor. Ja jednak podchodziłam do niego dość neutralnie, ale nie ukrywam, że podobało mi się jego dążenie do celu i logiczne myślenie. Mieli jest tutaj tym nieufnym bohaterem, który także nie mówi nam wszystkiego o sobie. Możemy domyślać się, co nią kieruje i dlaczego zgodziła się wypełnić misję pellegrini, ale nie zmienia to faktu, że w gruncie rzeczy wiemy o niej bardzo mało. Jedyną postacią, do której poczułam sympatię był... statek Mieli,
Perhonen. Bardzo często brakowało jej wyczucia i przez pewne niedociągnięcia w sferze emocjonalnej ukazała się jako naprawdę urocza. Co tyczy się Isidore'a, w pewnej chwili zaczęłam domyślać się jego pochodzenia, ale nie ukrywam, że i tak była to świetna zagrywka ze strony fińskiego pisarza. Każdą z postaci poznajemy powierzchownie, obserwując jej czyny. Autor zostawił więc sobie mnóstwo pola do popisu w dziedzinie kreacji bohaterów.
Nie można tego powiedzieć o świecie,w którym toczy się akcja. Kosmos, niby nam znany, został przekształcony w miejsce o wielu sekretach i bogatej przeszłości. Każda planeta coś kryje, zauważalny też jest postęp technologiczno-cywilizacyjny. Bogate opisy oraz świetny pomysł na kreację świata - to ogromne plusy tej powieści. Niestety, podczas lektury zabrakło mi jednej, bardzo ważnej rzeczy. Wyjaśnień. Kiedy mają miejsce opisane wydarzenia? Co stało się przedtem z kosmosem? Co znaczą poszczególne słowa oraz do czego służą nowinki technologiczne, którymi posługują się bohaterowie? Każdej z tych rzeczy musimy się domyślać na postawie tekstu. Rozumiem, że gatunek, jakim jest fantastyka
naukowa wymaga od nas myślenia oraz symuluje nasze neurony. Czasem jednak jest to przesada - niektórych rzeczy nie da się stworzyć w naszych umysłach, a wyobrażenie tego świata, które mamy w głowach może zupełnie różnić się od wizji autora. W dodatku czasem pojawiają się niewyjaśnione wstawki z dziwnymi porównaniami, które aż do końca powieści nie mają najmniejszego sensu. Chyba że chodzi w nich o jakąś metaforę uczuć bohaterów, której ja nie zrozumiałam. Akcja toczy się na kilku płaszczyznach czasowych, ponieważ interludia zawierają strzępki wydarzeń z przeszłości, które mogłyby pomóc w rozwikłaniu sprawy zaginionych wspomnień Jeana.
Hennu Rajaniemi posługuje się skomplikowaną terminologią naukową i techniczną, korzystając z neologizmów. Są one konieczne ze względu na charakter powieści oraz rozbudowany świat. Czasem jednak to wszystko może męczyć czytelnika, ponieważ niektóre musiałam czytać po kilka razy, by zrozumieć, o co w nich chodzi. Większość opisów jest bardzo szczegółowa i dobitna - autor nie bawi się w eufemizmy, ale nie używa też wulgaryzmów. Co ciekawe i co może spodobać się części czytelników, to to, że wątek miłosny prawie tu nie występuje. Oczywiście zdarzają się romantyczne relacje bohaterów czy ich przeszłość w tej sferze, ale nigdy nie wychodzi ona na główny plan. Bo to nie jest książka o miłości.
Jestem pełna zachwytu dla okładki, która skusiła mnie, bym wzięła tę powieść (i kolejne dwa tomy) do recenzji. Redakcja i korekta spisały się bardzo dobrze, ale zastanawia mnie użycie słowa złodziej w tytule rozdziału dziewiątego, który jest poświęcony Isidore'owi (detektywowi). Może tak miało być, a może ktoś się zagapił?
Polecam tę książkę wszystkim miłośnikom gatunku, ponieważ moim zdaniem pretenduje ona do klasyki (o ile jeszcze nie jest do niej zaliczana). Osobom, które chcę zacząć przygodę z science fiction proponuję spróbować. Trudne słowa bez wyjaśnień mogą męczyć, ale po jakimś czasie da się przyzwyczaić do tego dziwnego i skomplikowanego świata oraz jego mieszkańców.
Ines de Castro
Książka nie została wydana [ po Polsku] po raz pierwszy w 2018, acz Twój egzemplarz jest z kolejnego wydania (z okładką pasująca do dwóch kolejnych części, na które niestety musieliśmy długo czekać - sama parę razy chciałam rzucić wszystko i kupić je po angielsku). Taka mała dygresja - tekst na obrazku może być mylący ;)
OdpowiedzUsuńDzięki za czujność i uwagę! Zdaję sobie sprawę, że jest to kolejne wydanie tej książki, ale, jak można zauważyć w innych wpisach, zawsze odnoszę rok wydania na obrazku do egzemplarza, który akurat czytałam :)
UsuńInes de Castro