środa, 25 lipca 2018

Recenzja #157 - Gdy na niebie pojawi się Gwiezdny Gryf - Leonidy - Nanna Foss


Nie da się uniknąć odczuwania strachu, ale można uniknąć poddawania się jego rządom.
Opis fabuły

Emi pewnego razu ma sen. Sen o tajemniczym chłopaku z turkusowymi oczami oraz mistycznym pryzmatem na szyi. Uwiecznia go na rysunku, ale chyba nic nie może zdziwić jej bardziej niż ten sam chłopiec wchodzący do klasy. Czyżby Emi miała prorocze sny? A może to wszystko tylko fikcja i wymysły dziewczynki? Sytuacja komplikuje się coraz bardziej, gdy Emi i jej przyjaciele zyskują tajemnicze moce, a na ich dłoniach pojawiają się rany o dziwnym kształcie. Czy może być jeszcze gorzej? I co to wszystko ma na celu?


Opinia

O serii duńskiej autorki było przez pewien czas bardzo głośno, więc zachęcona pozytywnymi opiniami postanowiłam sprawdzić, o co tyle hałasu. Książka może trochę przerażać swoją objętością, ale spokojna głowa - czyta się ją bardzo szybko, co ułatwia także dość gruby papier oraz duża czcionka. Udało mi się dostać wydanie w twardej oprawie i nie wyobrażam sobie czytać tego w miękkiej, zwłaszcza po zdjęciach, które widziałam. 
Już na piątej stronie widnieje ogromny napis EMI, co jednoznacznie sugeruje, czyim śladem będzie podążał w tym tomie czytelnik. To właśnie ta bohaterka wprowadza nas w świat tajemnic i dziwnego mroku, przeszywającego nasze dusze. Przedstawia ona wydarzenia ze swojej perspektywy, dzieląc się z nami obserwacjami niecodziennych zjawisk oraz emocjami, które sama odczuwa. Główny wątek powieści stanowią owe niewytłumaczalne zajścia z udziałem głównych bohaterów. Gdzieś w tle można jednak wyczuć wątek przyjaźni i być może miłości, który chyba kiedyś się pojawi.


Emi jest bardzo specyficzną postacią, wobec której nie żywię żadnych głębszych lub bardziej zdefiniowanych uczuć. Zostaje wrzucona w wir czegoś, o czym nie ma zielonego pojęcia, a my nie możemy jej pomóc, podpowiedzieć, ponieważ sami nie wiemy, co się dzieje. Zrobiło mi się też trochę przykro, bo Emi jest przedstawia nam siebie jako prześladowaną w szkole niespełnioną artystkę. Czy nie mogłaby być ona zwykłą, umiejącą rysować dziewczyną bez wrogów i błahych problemów...? Zmieniając jednak temat, podejrzewam, że mnóstwo czytelniczek zakochało się w Noa od pierwszego wejrzenia i myślałam, że ja też mu ulegnę, ale stało się zupełnie inaczej. Akurat ten bad boy trochę mnie irytował i jego postać była skonstruowana aż bardzo tajemniczo. Pozostali bohaterowie też specjalnie mnie nie zachwycili i nie jest to wina ubogich osobowości, ale chyba narracji Emi. Nie potrafi ona dobrze przedstawić innych osób, nawet warunkując to wszystko swoim stosunkiem do nich. Jedyną osobą, która była dla mnie najbardziej wyrazista i przyjazna, okazał się Alban. Ten chłopak ma w sobie coś niesamowicie ciepłego i uroczego, czym mnie do siebie przyciąga. Och, gdyby tylko istniał naprawdę!


Nanna Foss chciała stworzyć coś innego, niebanalnego i przyznaję, że pomysł na początku był naprawdę genialny. Całe rozpoczęcie akcji, zbudowanie napięcia zostało wykonane po mistrzowsku. Aż tu nagle... coś nie wyszło. Nie wiem, czy autorka od początku chciała tak poprowadzić losy bohaterów, ale w pewnym momencie zrobiło się tego wszystkiego za dużo. Fabułę można było bardzo ciekawie poprowadzić, opierając ją na założeniach z pierwszych kilkunastu rozdziałów. Potem zaczynają się dziać się cuda, o których nie śniło się nikomu. I dobrze, jest oryginalnie, trochę za dużo kombinowania, ale z chęcią zobaczę, co z tego wyniknie. Mam nadzieję, że wkrótce wszystko jakoś sensownie się wytłumaczy, bo na razie... trochę zgubiłam wątek. Przyznaję jednak, że cały klimat, jaki został nadany powieści jest urzekający. Rzadko sięgam po książki, których akcja toczy się w Skandynawii, a te kraje mają w sobie coś magicznego. Leonidy, z całą swoją śnieżną otoczką, ale także astronomią oraz kolorami i magią stanowią interesującą pozycję na rynku. Warto przeczytać tę książkę ze względu na zbudowanie całego świata i pomysł, mimo że autorka się pogubiła w pewnym momencie. Jest to jednak pierwszy tom serii, a ja mam nadzieję, że kolejne wydane w Polsce rozwieją moje wątpliwości.


Język użyty w powieści charakteryzuje się bardzo głębokimi i wyraźnymi doznaniami zmysłowymi. Mimo dużej ilości dialogów, opisy są wyczerpujące. Jedyne, co mi przeszkadzało to bardzo duża ilość słów i pojęć w języku angielskim, które w większości były zupełnie niepotrzebne. Rozumiem, że miało to uwiarygodnić przeszłość Noa i Pi, ale było tego zwyczajnie za dużo, nie wspominając już o tłumaczeniach w przypisach, które można było zastąpić bezpośrednim przetłumaczeniem angielskich wyrazów w tekście.
W tej książce można poprawić sporo rzeczy i mowa tu zarówno o wkładzie autorki, jak i korekcie, ponieważ troszkę błędów się wkradło. Okładka jest jednak cudowna i wszystkie tomy będą na pewno pięknie razem wyglądać.
Polecam tę książkę wszystkim, którzy szukają szybkiej, niezobowiązującej lektury, która mimo swojej objętości wciąga w dobrze wykreowany świat. Mam nadzieję, że dalej będzie tylko lepiej.
Ines de Castro

5 komentarzy :

  1. Chciałam to kiedyś przeczytać, ale jakoś tak się zeszło, że do tej pory nie miałam okazji xd. Ale może w końcu mi się uda!

    Pozdrawiam
    To Read Or Not To Read

    OdpowiedzUsuń
  2. To jednak nie moja bajka, więc odpuszczę tę serię :) Chociaż okładki cieszą oko i pewnie pięknie prezentowałyby się na półce :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja też odpuszczam. Kiedyś nawet myślałam, że sięgnę, ale chyba właśnie okładka mnie nie przekonała do siebie. Ach, źle być wzrokowcem ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Myślałam o tej serii, ale teraz nie wiem czy się na nią decydować. Bardzo cenię sobie bohaterów, a zwłaszcza dobrze wyokreowane postacie damskie, bo takich jest niewiele. Książka jest też dosyć gruba, a skoro jest pisz maszem... no, jeszcze zobaczę jak rozwiną się wakacyjne plany.
    Pozdrawiam ciepło i zapraszam,
    mrs-cholera.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Swego czasu chciałam przeczytać i pewnie kiedyś to zrobię :-)

    OdpowiedzUsuń

Szablon stworzony przez Blokotka. Wszelkie prawa zastrzeżone.