Opis fabuły
Clovis LaFay wraca do Londynu po długich wojażach po świecie. Pochodzący z bogatego, znanego, lecz jednocześnie niezwykle kontrowersyjnego i wewnętrznie skłóconego rodu, młody nekromanta wie, że łatwo mu nie będzie. Spory rodzinne, tradycyjnie dadzą się we znaki, a na dodatek Clovisa zacznie ścigać reputacja ojca - czarnego maga. Pewnego dnia jednak na drodze młodego mężczyzny pojawia się John Dobson, dawny przyjaciel Clovisa z czasów szkolnych. Dobson, po ,,odejściu" z wojska został policjantem, a teraz staje na czele Podwydziału do Spraw Magicznych Londyńskiej Policji. Clovis poznaje też siostrę Johna, Alicję, która waha się: pielęgniarstwo czy zamążpójście? Do drugiego sensownych kandydatów brak, a kurs pierwszego okazuje się czymś abstrakcyjnym w porównaniu z jej wyobrażeniami. Należy też dodać, że w rodzinie Dobsonów pieniądze się nie przelewają. Ale kto wie, jak w tej sytuacji może namącić Clovis LaFay?
Och, jak ja się bałam! Ale jednocześnie jak ja byłam ciekawa tej książki! No, ale od początku...
Czego się bałam? No cóż, w ostatnim czasie coraz więcej pisarzy umiejscawia swoje książki w wiktoriańskiej Anglii i coraz gorzej im to wychodzi. Obawiałam się kolejnej powieści, której autor wykaże się kompletną ignorancją tamtych czasów (w Clovisie... mamy rok 1873, czyli centrum, środek rozkwitu wiktoriańskiej Anglii). Na szczęście, autorka chyba jest równie zakochana w tamtej epoce, co ja i dzięki temu książka miała ten klimat, na którym zależało mi przy każdej powieści umieszczonej w tamtych czasach. Nienaganne maniery, co wypada, a co nie, małżeństwa dla majątku, uzależnienia oraz przeokropnie piękne i niewygodne stroje - to właśnie cały Clovis...! Wtedy pomyślałam sobie, że autorka chyba faktycznie jest Angielką, ale okazało się, że to warszawska doktor habilitowana w dziedzinie chemii. Więc tym bardziej należą się jej ukłony za znakomite oddanie realiów epoki.
Przez pewien czas bardzo trudno było mi ,,wgryźć się" w fabułę. Dopiero gdy w końcu sięgałam po tę powieść, zaczynała mnie interesować, ale z każdym odłożeniem na półkę chęć do czytania Clovisa... ulatywała sobie jeszcze dalej. Aż w końcu postanowiłam: Agnieszka, pan Oskar z SQN cię zabije, jak tego nie przeczytasz. I tak siedziałam po nocach, z Clovisem, pochłaniając po 100 - 200 stron każdej nocy. No i skończyłam. Od pewnego momentu nawet czytałam tę powieść z przyjemnością, bo losy Clovisa mnie wciągnęły i to bardzo. Potem, gdy tak myślałam nad recenzją, doszłam do wniosku, dlaczego czytanie sprawiało mi taką trudność. Po pierwsze, styl autorki. Na początku wydał mi się bardzo toporny i suchy, ale z czasem się do niego przyzwyczaiłam i zorientowałam, że to kolejny element tego, jak znakomicie Anna Lange oddała realia wiktoriańskiej Anglii. Po drugie, akcja bardzo powoli nabierała tempa. Pojawienie się głównego punktu kulminacyjnego zostało maksymalnie przeciągnięte w czasie i puenta musiała zadowolić się skromnym epilogiem. Potem jednak zwróciłam uwagę, jak dużo czasu i uwagi zostało dzięki temu poświęcone kreacji bohaterów. Ich charaktery mają ogromną ilość płaszczyzn, a retrospekcje, które pojawiają się w każdym rozdziale, pozwalają ukazać czytelnikowi ich przeszłość i dzięki temu lepiej zobaczyć, jak postacie dojrzały. Od razu daję przestrogę dla osób, które sięgną po Clovisa... (a musicie to zrobić!). Zwracajcie uwagę na relacje między bohaterami, nazwiska i nie omijajcie retrospekcji - potem nie będziecie wiedzieli, o co chodzi. W pewnym momencie, z przyczyn nieznanych, zupełnie nie ogarniałam, kto jest kim dla kogo. Te skomplikowane relacje rodzinne w rodzie LaFay nie dały mi spokoju do końca lektury.
Natomiast to, na co jeszcze muszę zwrócić uwagę to doskonale wykreowany sam alternatywny, magiczny Londyn. Różne rodzaje magów, ich specjalizacje, glyfy i wszystko inne stworzyło tak cudowny klimat, że nawet, jeśli komuś nie spodoba się fabuła (a jest genialna), powinien przeczytać Clovisa... dla samej kreacji Londynu. Anna Lange połączyła tu też ogromną ilość gatunków : fantasy, przygodówkę, młodzieżówkę, romans, kryminał i thriller. Jeśli jesteście fanami chociaż jednego z nich, biegnijcie po tę książkę i czytajcie, mimo że, tak jak u mnie, początki mogą okazać się trudne.
Co do wydania, to ta okładka to czysta zaje... zaczepistość! Natomiast jej ostatnia strona wygląda niczym strona z londyńskiej gazety z tamtych czasów. No i skrzydełka, dzięki którym rogi okładki nie są narażone na zniszczenia, są też dużym plusikiem.
Ines de Castro
Możliwość przeczytania i zrecenzowania tej powieści miałam dzięki uprzejmości wydawnictwa SQN!
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz